Od dłuższego czasu zamierzałam wybrać się do Galerii
Mokotów, by odwiedzić LifeMotiv i spróbować ich dań. Miejsce to serwuje zdrowe,
wege jedzenie, przygotowywane na miejscu. Niestety, choć mieszkam niedaleko, ponieważ
jestem raczej rzadkim bywalcem galerii handlowych, było mi tam wyjątkowo nie po
drodze. Jednak pewnego, pięknego przedświątecznego dnia, w końcu się udało.
Docierając na miejsce w porze lunchowej, szczerze mówiąc,
nie byłam zbyt głodna. Jednak rzut oka na ich menu i nagle miałam ochotę
spróbować ich wszystkich propozycji. Menu na początku wydaje się trudne do
rozszyfrowania. Jednak po chwili, wszystko staje się jasne i
przejrzyste. A jedyną trudnością staje się zdecydowanie się na daną bazę dania.
Baz, składających się z różnych składników, jest 6. Do nich dobieramy formę
podania: burger, salad burger, kasza, sałatka i wrap. Ceny zaczynają się od
16zł, a kończą na 28zł.
Ja tego dnia miałam jakąś wyjątkową ochotę na burgera. Wybrałam
więc Tęczową bazę (Mango, czerwona kapusta, marchewka, kiełki, papryka, świeża
kolendra, komosa ryżowa, jarmuż, sos fistaszkowy) za 18zł. Do tego bezglutenową
bułkę (bez dopłaty), jak mi odpowiedziano, wyrabianą również na miejscu. Do
tego ze znajomym wzięliśmy litrową żurawinową lemoniadę (12zł) i duży koszyk
frytek z pieczonych warzyw z sosami (12zł). Chris również zamówił burgera,
tylko na bułce pełnoziarnistej, z bazą Avacado&Cieciorka (18zł). Był
baaardzo głodny, więc koszyk warzyw miał być na dopełnienie. I choć Pani z
obsługi zapewniała, że burgery są bardzo sycące, nie dał się przekonać ;)
System odbioru zamówień w LifeMotiv przypomina trochę ten
najnowszy z McDonald’s. Choć tu, zamiast numeru, na rachunku dostajemy ciekawe,
roślinne nazwy (np. jarmuż, pietruszka, mango…) i po niej śledzimy kolejność
odbioru. Poszczególne dania mają różne punkty ich wydawania, a nazwy
wyświetlają się na monitorach nad nimi.
Po odebraniu lemoniady, zaczęliśmy zastanawiać się gdzie
usiąść. Główna część ze stolikami, jak to w otwartej przestrzeni galerii
handlowej, była dość gwarna. Zdecydowaliśmy się (ok w zasadzie, to ja
zdecydowałam się ;)), zająć miejsce w
przeszklonej antresoli. Pomimo tego, że za szkłem jest widok na ostatni poziom
parkingu, było to zdecydowanie dobry wybór. Cisza, spokój, cała zielona ściana,
dzięki posadzonej zieleni, a za szybą słonko. Także zdecydowanie polecam. Jedynym
minusem jest utrudnione śledzenie możliwości odbioru zamówienia. Jednak przy
odpowiedniej dawce czujności, da radę to przeżyć :)
Lemoniada była ok. Nie mogę napisać o niej nic więcej, bo
ani nie powaliła mnie na nogi, ani nie była niedobra. Przyjemnie schłodzona,
dla mnie, wiecznie spragnionej i nienawodnionej, najważniejsze było to, że była
mokra ;)
Gdy nasze dania były już gotowe, po sesji zdjęciowej
(of kors), mogliśmy na spokojnie usiąść i zacząć jeść. Mój burger miał ciekawy
smak. Szczególnie kotlet, który był mieszanką wielu różnych smaków. Najbardziej
wyczuwalna była dla mnie tarta marchewka. Fajne było to, że czuć było jej
kruchość. Reszty, szczerze mówiąc nie wyczuwałam oddzielnie. Jeśli chodzi o
bułkę, to jak na bezglutenową, to była bardzo smaczna. Odrobinę za sucha,
mogłaby być też lepiej „dosmaczona”. Niemniej jednak w całości stanowiło to
bardzo dobre danie. Burger Chrisa, po spróbowaniu kęsa, smakował mi bardziej. Jednak
on powiedział to samo o moim ;)
Frytki z pieczonych warzyw również były w porządku.
Odpowiednio podpieczone, nie za suche, nie za surowe. Dobrze przyprawione. W
towarzystwie dwóch sosów, były ciekawą przekąską. Jednak po zjedzeniu burgerów
tak, jak nas uprzedzano, oboje byliśmy pełni i nie daliśmy rady zjeść ich do końca.
Po dłuższej chwili odpoczynku, przez spadające ciśnienie,
naszła mnie ogromna ochota na kawę. Zdecydowaliśmy się więc na zamówienie latte
(12zł) i cappuciono (10zł). Obie kawy można było zamówić zarówno na mleku
krowim, jak i roślinnym (sojowym, orkiszowym, migdałowym, owsianym), bez
dopłaty. Co więcej wszystkie dostępne tam mleka były dobrej jakości. Moja
migdałowa latte była przygotowywana na
mleku mojej ulubionej marki Natumi. I tu mogę napisać tylko tyle, że marzę o
tym, by było tak wszędzie. By zamiast syfiastych mlek, pełnych chemii, podawano
właśnie takie… i to jeszcze bez dopłaty. Także za to ogromny plus dla
LifeMotiv.
Do kawy, jak to ja, nie mogłam sobie odpuścić oczywiście
czegoś słodkiego. Wybór był spory. Padło jednak na tartę dyniową za 15zł. I tu
niestety miałam największe rozczarowanie. Ciasto nie było ani trochę słodkie,
masa dyniowa w smaku dość mdła. Gryczany spód suchy i bez wyrazu. Wspominając
rozmowę z Panią z obsługi i jej inne rekomendacje, bardzo żałowałam, że nie
zdecydowałam się wybrać jednak czegoś innego. No ale trudno. Bywa i tak. Kawa
była ok, ale tylko i wyłącznie ze względu na to, że wybór mojego mleka okazał
się nietrafiony. Napój migdałowy jest sam w sobie dość lekki, nie daje mocnego
posmaku, jak krowie lub inne roślinne. Dlatego na tamtą chwilę mogłam po prostu
zdecydować się na jakieś inne. Niemniej jednak było bardzo dobrze spienione i
prezentowało się ładnie.
Dodatkowo na słowa uznania zasługuje również obsługa LM. Na
kasie bardzo sympatyczna Dziewczyna, gotowa wszystko nam wyjaśnić i
podpowiedzieć. Za barem obsługa, która skrupulatnie wykonywała zamówienia.
Wszyscy mili i uśmiechnięci. Aż miło było popatrzeć :)
Podsumowując moje jedzeniowe doznania, to był to bardzo
ciekawy lunch. Naturalne smaki rządzą się swoimi prawami. Nie oczekuję od nich
tak wiele, jak od dań, które mają w sobie tradycyjne, nie do końca zdrowe
składniki. Jednak to, co zamówiliśmy (poza ciastem), smakowało naprawdę bardzo
dobrze. Pełna po brzeżek, wychodziłam zadowolona i zaintrygowana doznaniami
smakowymi.
Ale teraz napiszę, to, co było dla mnie najważniejsze po
wizycie w LifeMotiv. Normalnie, zjadając zbyt dużo, zawsze czuję się potem po
prostu źle. Wtedy od razu chce mi się palić, jestem zmulona i kończy się na
tym, że żałuję każdego nadmiernego kęsa. A finalnie i tak po paru godzinach
jestem głodna. Natomiast po jedzeniu w tym lokalu, choć zjadłam zdecydowanie za
dużo, było zupełnie inaczej. Mimo wszystko czułam się lekko. Nie byłam głodna
do końca dnia, a wychodząc z pracy bardzo późną porą, nie czułam się zbytnio
zmęczona. Zamiast tego o 22, wracałam do domu wesoła jak skowronek. Pełna energii
i pozytywnych myśli!
Głęboko wierzę w to, że to, co jemy ma wpływ na to, jak się
czujemy. I to w przypadku jedzenia w LifeMotiv w 10000% się zgodziło! Już dawno
nie czułam się tak dobrze pod koniec dnia i nie sądzę, żeby było to przypadek.
Dopiero pisząc ten post, wchodząc na stronę LM zauważyłam, że dzielimy z
twórcami tego miejsca tą samą myśl przewodnią „WIEMY, JAK TO, CO JEMY WPŁYWA NA
NASZE ZDROWIE” i choć sami przyznają, że dobre gotowane jest wyzwaniem, to
osobiście, mogę napisać, że zdecydowanie im to wychodzi. Dlatego też już nie
mogę się doczekać kiedy będę miała okazję ponownie tam zjeść, a co ważniejsze,
ponownie tak cudownie się poczuć! :)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz