Dziś na blogu mój odświeżony post z listopada, z samych początków Smaku Życia Any, kiedy to po raz pierwszy wybrałam się do Koty za Płoty. Od tego czasu jednak nic się nie zmieniło i nadal polecam to miejsce. Dlatego zapraszam do lektury :)
A kto czytał pierwszą częśc, na dole czeka dopełniająca relacja z mojej ostatniej wizyty w tym miejscu.
A kto czytał pierwszą częśc, na dole czeka dopełniająca relacja z mojej ostatniej wizyty w tym miejscu.
Świąteczna środa. Wszyscy mają wolne. Na szczęście wolne mam i ja :)
A to oznacza tylko jedno. Nadrabianie towarzyskich zaległości.
Spotkanie z Koleżanką w centrum i, jak zwykle, dylemat gdzie by tu
pójść?
Ale tym razem wybór był szybki. Jako wielka fanka kotów i kuchni wegetariańskiej, pomyslałam o Koty za płoty na Mokotowskiej. I tam właśnie spacerkiem się wybrałyśmy.
Trafić na Mokotowską trudno nie było, odnaleźć nr 48 też. Ale znaleźć kawiarnię już nie było tak łatwo. Bo kryje się ona za drzwiami do budynku, w którym mieszczą się rownież inne lokale. Więc gdybyście chcieli się tam wybrać, śmiało wchodźcie do środka:) Już po przekroczeniu progu wiedziałam, że to miejsce idealne! Wszystko w kociej tematyce, z kotami kryjącymi się w każdym kącie :)
Ja byłam tuż po śniadaniu, więc zamówiłam moją ulubioną latte. Wybór
mlek roślinnych był spory. Mi zależało, żeby nie było to Alpro, z
mnóstwem chemii w środku. I z tego powodu stanęło na mleczku kokosowym
bio innej firmy. Natalia z kolei była głodna, dlatego zamówiła ofertę
lunchową. Krem z marchwii na mleku kokosowym i pastę z grillowaną
cukinią.
Rozsiadłyśmy się na wygodnej kanapie z kocimi poduszkami i wróciłyśmy do naszych rozmów czekając na zamówienie.
Moje latte przyszło dość szybko. Mleko było spienione bardzo
delikatnie. Ale jak to bywa z mlekami roślinnymi, trudno je spienić,
więc nie mogłam się temu dziwić. Niemniej jednak kawa jak dla mnie była
zbyt mocna i kwaśna. Poprosiłam o dodatkową porcję mleka i dostałam
spory dzbanuszek. Dzięki czemu mogłam wypić kawę do końca. Inaczej
pewnie nie dałabym rady. Więc byłam za to bardzo wdzięczna Panu, który
nas obsługiwał.
Dodatkowo w Koty za Płoty woda dla gości jest za darmo. A dla mnie, czołowego pijaka H2O, to bardzo ważna rzecz. Nie w każdej kawiarni do espresso podają wodę, nie każdy też tego potrzebuje. Jednak tu sprawa staje się prosta, bo można się nią częstować do woli.
Zupa i drugie danie Natalii obie uznałyśmy za smaczne. Krem marchwiowy
był bardzo delikatny, lekko słodki (niestety nie zrobiłąm zdjęcia, ale prezentował się bardzo ładnie :)). Ale dla fanów dobrze doprawionych
dań byłby pewnie zbyt mdły. Pasta z cukinią była z kolei nawet jak dla
mnie zbyt mało wyrazista. Mało słony makaron, prawdopodobnie
kukurydziany, tym bardziej nie dodawał potrawie smaku. Oba dania z
pewnością można zaliczyć do zdrowych, niemniej jednak warto byłoby tu
popracować nad nadaniem im większej wyrazistości.
Na miejscu
panowała bardzo przyjemna atmosfera. Przy stolikach obok zasiadały same
kobiety. Więc mogłoby to potwierdzać, że to właśnie my jesteśmy
większymi fankami kotów ;)
W menu znajdziecie też rożne słodkości. W opcjach wegetariańskich,
wegańskiej, bezglutenowych i bez cukru. Do tego oferty śniadaniowe i
lunchowe. Wszystko w przystępnych cenach. Ja za latte zapłaciłam 10zl.
Natalia za zupę i II danie 20.
Siedząc tam półtorej godziny
naprawdę nie chciało nam się stamtąd wychodzić. Dlatego jeśli lubicie
kocie klimaty i miejsca, w których można spokojnie posiedzieć i
porozmawiać, a do tego zdrowo zjeść, to zdecydowanie polecam Koty Za Płoty. Ja z pewnością tam wrócę:)
Edit: Wizyta 11.01.2016 Dzień Wegetarian
I faktycznie wróciłam! :) Z miłymi wspomnieniami, skuszona dodatkowo promocją -50% z okazji Dnia Wegetarian (o której pisałam Wam na profilu na Facebooku), miałam idealną okazję, żeby wybrać się tam ponownie.
Wrażenia nadal pozytywne. Tym razem typowo na kawę i ciacho, a przy okazji, w ramach późnego śniadania, koktajl.
Kawa, dzięki mleku ryżowemu, była znacznie lepsza. Delikatna w smaku i aromatyczna. Przez niemal 4 godziny na miejscu, wypiłam dwie ;)
Koktajl, ponieważ nie mogłam się zdecydować, wybrałam mieszany: banan, truskawka, czekolada na mleku migdałowym. Ze względu na dodatek siemienia lnianego, był bardzo syty. Jak dla mnie trochę za bardzo przymulony. Brakowało mi w nim owocowej lekkości.
Spośród wszystkich dostępnych ciast, a było ich sporo, wybrałam sernik. W zasadzie dwa, bo też nie mogłam się zdecydować, który wybrać. Więc padło na kajmakowy i jagodowy.
Jagodowy był bardzo smaczny. Delikatny i owocowy w smaku. Kajmakowy, niestety nie powalał. Ot taki zwykły sernik.
W porównaniu z moją ostatnią wizytą w Kotach, ciekawą obserwacją było to, że zastani tam goście, to wbrew moim uprzednim obserwacjom, nie kobiety koło 30tki, a starsi panowie :) Spokojny klimat widocznie odpowiadał grze w karty i wypiciu kawy.
Na miejscu pojawiło się kilka nowych kocich elementów. Które ciekawie dopełniają atmosferę tego miejsca.
Jedyne, co mnie martwi w tym miejscu, to obsługa. Panowie, barmani, choć sympatyczni i bezproblemowi, pracują jakby byli pozbawieni życia. A szkoda, bo tego zdecydowanie mi zabrakło w obu wizytach.
Podsumowując obie wizyty, mogę napisać tylko tyle, że bardzo lubię to miejsce. Ma swój niepowtarzalny klimat, który sprzyja długim rozmowom przy kawie, herbacie czy czymś słodkim. Ja wychodząc stamtąd byłam mocno zrelaksowana i pozytywnie nastawiona. A do tego w pełni najedzona po tym wszystkim, co skonsumowałam :)
Edit: Wizyta 11.01.2016 Dzień Wegetarian
I faktycznie wróciłam! :) Z miłymi wspomnieniami, skuszona dodatkowo promocją -50% z okazji Dnia Wegetarian (o której pisałam Wam na profilu na Facebooku), miałam idealną okazję, żeby wybrać się tam ponownie.
Wrażenia nadal pozytywne. Tym razem typowo na kawę i ciacho, a przy okazji, w ramach późnego śniadania, koktajl.
Kawa, dzięki mleku ryżowemu, była znacznie lepsza. Delikatna w smaku i aromatyczna. Przez niemal 4 godziny na miejscu, wypiłam dwie ;)
Koktajl, ponieważ nie mogłam się zdecydować, wybrałam mieszany: banan, truskawka, czekolada na mleku migdałowym. Ze względu na dodatek siemienia lnianego, był bardzo syty. Jak dla mnie trochę za bardzo przymulony. Brakowało mi w nim owocowej lekkości.
Spośród wszystkich dostępnych ciast, a było ich sporo, wybrałam sernik. W zasadzie dwa, bo też nie mogłam się zdecydować, który wybrać. Więc padło na kajmakowy i jagodowy.
Jagodowy był bardzo smaczny. Delikatny i owocowy w smaku. Kajmakowy, niestety nie powalał. Ot taki zwykły sernik.
W porównaniu z moją ostatnią wizytą w Kotach, ciekawą obserwacją było to, że zastani tam goście, to wbrew moim uprzednim obserwacjom, nie kobiety koło 30tki, a starsi panowie :) Spokojny klimat widocznie odpowiadał grze w karty i wypiciu kawy.
Na miejscu pojawiło się kilka nowych kocich elementów. Które ciekawie dopełniają atmosferę tego miejsca.
Jedyne, co mnie martwi w tym miejscu, to obsługa. Panowie, barmani, choć sympatyczni i bezproblemowi, pracują jakby byli pozbawieni życia. A szkoda, bo tego zdecydowanie mi zabrakło w obu wizytach.
Podsumowując obie wizyty, mogę napisać tylko tyle, że bardzo lubię to miejsce. Ma swój niepowtarzalny klimat, który sprzyja długim rozmowom przy kawie, herbacie czy czymś słodkim. Ja wychodząc stamtąd byłam mocno zrelaksowana i pozytywnie nastawiona. A do tego w pełni najedzona po tym wszystkim, co skonsumowałam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz