poniedziałek, 7 grudnia 2015

PO CIĘŻKIM DNIU UWIERZ INTUICJI I... IDŹ NA NALEŚNIKI :)

Piątek. Wychodzę z pracy. Po ciężkim dniu, z jeszcze cięższą torbą z laptopem. Jedyne co mnie trzyma przy życiu, to wizja spotkania z koleżanką i odpoczynku w jakimś spokojnym i przytulnym miejscu. Jednak by tak się stało, trzeba najpierw dotrzeć do centrum i takie lokum znaleźć. A tu niestety brak jakichkolwiek konkretnych pomysłów. Jedyne silne przeczucie to to, że muszę kierować się w stronę Powiśla, a potem….? Coś się znajdzie. I faktycznie znalazło się… 

Dojeżdżając drugą linią metra do stacji Nowy Świat- Uniwersytet, postanowiłam przejść się Tamką w dół i zobaczyć co będzie. Deszcz lekko padał, ja w kozakach na obcasach, z tą nieszczęsną, ciężką torbą. Ledwo szłam, no ale nic. Zaraz przecież coś znajdę. Mijałam jedno miejsce, drugie… ale żadne z nich nie nadawało się na moją oazę spokoju. W końcu doszłam do skrzyżowania z Dobrą, zajrzałam za róg i jest! Ul. Dobra 19. Crepe Cafe. Mała, przytulna, pusta, otulona w bieli naleśnikarnia. Szybkie zerknięcie na menu i już wiedziałam, że tam zostanę. 

W środku pachniało cudnie słodko. Wszystko wyglądało bardzo schludnie i przyjemnie. Na górze przestronna antresola. Za barem miła obsługa. Z racji tego, że nie miałam ani odrobiny miejsca na nic bardziej konkretnego, zamówiłam herbatę (co zdarza mi się niebywale rzadko) i od razu poszłam na górę, szukać swojego miejsca do wytchnienia. I oczywiście znalazłam. Idealny zakątek, z kanapą w rogu i gniazdkiem na podłączenie laptopa. Nie mogło być lepiej :) 

Zamówiona przeze mnie herbata Ronnefeld (dzbanek 6zł) dodatkowo obudziła we mnie wspomnienia z wyjazdów, gdzie serwowali ciepłe napary właśnie tej firmy. Ciekawy zbieg okoliczności i kolejna możliwość do oderwania się od rzeczywistości. W międzyczasie zrobiłam kilka zdjęć, porozmawiałam z Panią z obsługi i w końcu zanurzyłam się w wygodnej kanapie z lapkiem na kolanach, czekając w międzyczasie na Monikę. Byłam sama, więc warunki do pracy były idealne. Ale… do czasu. W dotychczas pustym lokalu zaczęło zbierać się coraz więcej osób. A ja coraz mniej mogłam skupić się na pisaniu kolejnego posta ;) Niemniej jednak wcale mnie to nie dziwiło. Crepe Cafe jest faktycznie bardzo przyjemnym miejscem na wieczorne spotkania ze znajomymi. Nic więc dziwnego, że stoliki obok zapełniały się coraz bardziej. Ja w tym czasie oddałam się zajęciu, które wymagało trochę mniej koncentracji i w końcu zaczęłam przenosić moje facebookowe posty na bloga! :)
 
Lokal jest średnich rozmiarów. Dzięki antresoli na górze miejsc jest dość sporo i są one, moim zdaniem, rozstawione w odpowiedni sposób. Dzięki temu siedząc nawet bardzo blisko kogoś zajmującego stolik obok, nie ma się wrażenia przeszkadzania sobie nawzajem. Na miejscu króluje biel. W nadchodzącej świątecznej atmosferze, idealnie wpasowuje się to w klimat. Poza tym jest po prostu bardzo schludnie i przejrzyście, więc przebywanie na miejscu w ogóle nie męczy, a wręcz przeciwnie, przyjemnie relaksuje. Ciekawym pomysłem jest osłonięcie kuchni z patelniami do smażenia naleśników, dzięki czemu jeszcze zanim wejdziemy do środka, można przez szybę zobaczyć jak są przygotowywane wszystkie potrawy. Jeśli ktoś lubi takie klimaty, powinien poczuć się w tym miejscu bardzo przyjemnie. W moim przypadku właśnie tak było :)

Przed 20 zjawiła się na miejscu Monika. Ucieszone spotkaniem, postanowiłyśmy najpierw coś zamówić, zanim oddamy się rozmowie. Po wypiciu pysznej herbaty, zrobiło mi się w końcu miejsce, by wypróbować tamtejszych specjałów. Lubiąc próbować jak najwięcej różnych smaków, staram się zamawiać zawsze inne potrawy niż osoba, z którą jestem na spotkaniu. Jednak jak się okazało, miałyśmy obie z Monią nie tylko ochotę na coś słodkiego, ale jeszcze dodatkowo na ten sam naleśnik ;) Tak nie mogło być… ;) Chwila zastanowienia i dla zrównoważenia ochoty na słodkości, postanowiłam zamówić Crepe „Popey” z kozim serem, pomidorową tapendą i szpinakiem (16,5zł), a do tego na osłodę małą, gorącą czekoladę (6zł). Monika zamówiła z kolei naleśnika z ciasta czekoladowego z serkiem mascarpone i sosem pistacjowym (16,5zł) i herbatę (6zł). 

Po chwili rozmowy dostałyśmy napoje. Czekolada była bardzo smaczna, choć dla mnie ponownie za słodka. Poprosiłam więc o odrobinę mleka, by ja rozcieńczyć i faktycznie to zdecydowanie poprawiło jej smak. Tak, że już do ostatniego łyczka mogłam cieszyć się jej idealną konsystencją i słodyczą. Co do naleśników, to mogę od razu napisać, że mój naleśnik był po prostu obłędny! Smakował 
mi baaaardzo. Fakt faktem była to mieszanka smaków, którą po prostu uwielbiam, ale połączenie ich razem, w pysznym, delikatnym cieście robiło swoje. Nie żałowałam ani chwili tego wyboru. Dodatkowa sałatka była ok. Nadawała daniu lekkości i odświeżała smak między kolejnymi kęsami. Z sosu pomidorowego nie korzystałam praktycznie wcale. W moim przypadku okazał się zbędny, a dodatkowo był, jak dla mnie za zimny, do tego ciepłego dania.

Moim dużym rozczarowaniem był z kolei naleśnik Moniki… Choć ciasto czekoladowe smakowało mi samo w sobie bardzo, to niestety nadzienie pistacjowe już w ogóle. Mascarpone z sosem pistacjowym miało smak jak waniliowy serek homogenizowany z posmakiem pistacji. Jak dla mnie nie komponowało się to w ogóle ze sobą. Koleżanka, choć równie niezachwycona smakiem, była mimo wszystko zadowolona z naleśnika. 

Na miejscu siedziało się nam bardzo przyjemnie. Moje zamówienie okazało się strzałem w dziesiątkę. Monika też wychodziła zadowolona. Dlatego też, jeśli będziecie w okolicy na Powiślu, lubicie naleśniki (i gofry, bo te też tam serwują), dobrą herbatę i gorącą czekoladę, a do tego chcecie usiąść gdzieś, w przyjemnym miejscu, to Crepe Cafe, powinno się Wam spodobać. Mnie bardzo przypadło do gustu. W końcu niosła mnie tam intuicja… ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz