Piątek. Wychodzę z pracy. Po ciężkim dniu, z jeszcze cięższą
torbą z laptopem. Jedyne co mnie trzyma przy życiu, to wizja spotkania z
koleżanką i odpoczynku w jakimś spokojnym i przytulnym miejscu. Jednak by tak
się stało, trzeba najpierw dotrzeć do centrum i takie lokum znaleźć. A tu
niestety brak jakichkolwiek konkretnych pomysłów. Jedyne silne przeczucie to
to, że muszę kierować się w stronę Powiśla, a potem….? Coś się znajdzie. I faktycznie
znalazło się…
Dojeżdżając drugą linią metra do stacji Nowy Świat-
Uniwersytet, postanowiłam przejść się Tamką w dół i zobaczyć co będzie. Deszcz lekko
padał, ja w kozakach na obcasach, z tą nieszczęsną, ciężką torbą. Ledwo szłam,
no ale nic. Zaraz przecież coś znajdę. Mijałam jedno miejsce, drugie… ale żadne
z nich nie nadawało się na moją oazę spokoju. W końcu doszłam do skrzyżowania z
Dobrą, zajrzałam za róg i jest! Ul. Dobra 19. Crepe Cafe. Mała, przytulna,
pusta, otulona w bieli naleśnikarnia. Szybkie zerknięcie na menu i już
wiedziałam, że tam zostanę.
W środku pachniało cudnie słodko. Wszystko wyglądało bardzo
schludnie i przyjemnie. Na górze przestronna antresola. Za barem miła obsługa. Z
racji tego, że nie miałam ani odrobiny miejsca na nic bardziej konkretnego,
zamówiłam herbatę (co zdarza mi się niebywale rzadko) i od razu poszłam na
górę, szukać swojego miejsca do wytchnienia. I oczywiście znalazłam. Idealny zakątek,
z kanapą w rogu i gniazdkiem na podłączenie laptopa. Nie mogło być lepiej :)
Zamówiona przeze mnie herbata Ronnefeld (dzbanek 6zł)
dodatkowo obudziła we mnie wspomnienia z wyjazdów, gdzie serwowali ciepłe
napary właśnie tej firmy. Ciekawy zbieg okoliczności i kolejna możliwość do
oderwania się od rzeczywistości. W międzyczasie zrobiłam kilka zdjęć,
porozmawiałam z Panią z obsługi i w końcu zanurzyłam się w wygodnej kanapie z
lapkiem na kolanach, czekając w międzyczasie na Monikę. Byłam sama, więc
warunki do pracy były idealne. Ale… do czasu. W dotychczas pustym lokalu
zaczęło zbierać się coraz więcej osób. A ja coraz mniej mogłam skupić się na
pisaniu kolejnego posta ;) Niemniej jednak wcale mnie to nie dziwiło. Crepe
Cafe jest faktycznie bardzo przyjemnym miejscem na wieczorne spotkania ze
znajomymi. Nic więc dziwnego, że stoliki obok zapełniały się coraz bardziej. Ja
w tym czasie oddałam się zajęciu, które wymagało trochę mniej koncentracji i w
końcu zaczęłam przenosić moje facebookowe posty na bloga! :)
Lokal jest średnich rozmiarów. Dzięki antresoli na górze
miejsc jest dość sporo i są one, moim zdaniem, rozstawione w odpowiedni sposób.
Dzięki temu siedząc nawet bardzo blisko kogoś zajmującego stolik obok, nie ma
się wrażenia przeszkadzania sobie nawzajem. Na miejscu króluje biel. W nadchodzącej
świątecznej atmosferze, idealnie wpasowuje się to w klimat. Poza tym jest po
prostu bardzo schludnie i przejrzyście, więc przebywanie na miejscu w ogóle nie
męczy, a wręcz przeciwnie, przyjemnie relaksuje. Ciekawym pomysłem jest
osłonięcie kuchni z patelniami do smażenia naleśników, dzięki czemu jeszcze
zanim wejdziemy do środka, można przez szybę zobaczyć jak są przygotowywane
wszystkie potrawy. Jeśli ktoś lubi takie klimaty, powinien poczuć się w tym
miejscu bardzo przyjemnie. W moim przypadku właśnie tak było :)
Przed 20 zjawiła się na miejscu Monika. Ucieszone spotkaniem,
postanowiłyśmy najpierw coś zamówić, zanim oddamy się rozmowie. Po wypiciu
pysznej herbaty, zrobiło mi się w końcu miejsce, by wypróbować tamtejszych
specjałów. Lubiąc próbować jak najwięcej różnych smaków, staram się zamawiać
zawsze inne potrawy niż osoba, z którą jestem na spotkaniu. Jednak jak się
okazało, miałyśmy obie z Monią nie tylko ochotę na coś słodkiego, ale jeszcze
dodatkowo na ten sam naleśnik ;) Tak nie mogło być… ;) Chwila zastanowienia i
dla zrównoważenia ochoty na słodkości, postanowiłam zamówić Crepe „Popey” z
kozim serem, pomidorową tapendą i szpinakiem (16,5zł), a do tego na osłodę
małą, gorącą czekoladę (6zł). Monika zamówiła z kolei naleśnika z ciasta czekoladowego
z serkiem mascarpone i sosem pistacjowym (16,5zł) i herbatę (6zł).
Po chwili rozmowy dostałyśmy napoje. Czekolada była bardzo
smaczna, choć dla mnie ponownie za słodka. Poprosiłam więc o odrobinę mleka, by
ja rozcieńczyć i faktycznie to zdecydowanie poprawiło jej smak. Tak, że już do
ostatniego łyczka mogłam cieszyć się jej idealną konsystencją i słodyczą. Co do
naleśników, to mogę od razu napisać, że mój naleśnik był po prostu obłędny!
Smakował
mi baaaardzo. Fakt faktem była to mieszanka smaków, którą po prostu
uwielbiam, ale połączenie ich razem, w pysznym, delikatnym cieście robiło
swoje. Nie żałowałam ani chwili tego wyboru. Dodatkowa sałatka była ok. Nadawała
daniu lekkości i odświeżała smak między kolejnymi kęsami. Z sosu pomidorowego
nie korzystałam praktycznie wcale. W moim przypadku okazał się zbędny, a
dodatkowo był, jak dla mnie za zimny, do tego ciepłego dania.
Moim dużym rozczarowaniem był z kolei naleśnik Moniki… Choć
ciasto czekoladowe smakowało mi samo w sobie bardzo, to niestety nadzienie
pistacjowe już w ogóle. Mascarpone z sosem pistacjowym miało smak jak waniliowy
serek homogenizowany z posmakiem pistacji. Jak dla mnie nie komponowało się to
w ogóle ze sobą. Koleżanka, choć równie niezachwycona smakiem, była mimo
wszystko zadowolona z naleśnika.
Na miejscu siedziało się nam bardzo przyjemnie. Moje
zamówienie okazało się strzałem w dziesiątkę. Monika też wychodziła zadowolona.
Dlatego też, jeśli będziecie w okolicy na Powiślu, lubicie naleśniki (i gofry,
bo te też tam serwują), dobrą herbatę i gorącą czekoladę, a do tego chcecie
usiąść gdzieś, w przyjemnym miejscu, to Crepe Cafe, powinno się Wam spodobać.
Mnie bardzo przypadło do gustu. W końcu niosła mnie tam intuicja… ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz