wtorek, 15 grudnia 2015

COFFEETURA. DLA FANÓW MROCZNYCH KLIMATÓW


W poprzedni weekend wybrałam się na Świąteczną Iluminację Warszawy. Ponieważ pogoda od samego rana dopisywała, ja miałam wolny dzień i chciałam go jak najlepiej spożytkować, postanowiliśmy wybrać się z Pawłem na spacer po Nowym Świecie. 

Na dobry początek, wstąpiliśmy najpierw na deser lodowy w Lody Prawdziwe (wrażenia tutaj http://smakzyciaany.blogspot.com/2015/12/lody-prawdziwe-moje-ulubione_14.html), potem poszliśmy dalej wzdłuż ulicy. Po drodze promocji, którymi podzieliłam się zresztą z  Wami na Facebooku, było wiele. Jednak nadal szukaliśmy miejsca, które by nas przyciągnęło. Dotarliśmy więc do Krakowskiego Przedmieścia i tam zauważyłam Coffeeturę. 

Miejsce to zawsze wspominałam z sentymentem z czasów studenckich, kiedy miałam okazję odwiedzić to miejsce raz czy dwa na kawę z koleżankami. Niemniej jednak od tego czasu minęło już parę lat i lokal to został przeze mnie trochę zapomniany. A że tego dnia serwowali tam akurat ciasto i kawę za 14zł, skusiłam się, żeby wejść. 

Skupiona bardziej na zrobieniu zamówienia niż rozejrzeniu dookoła, wybrałam sernik i latte, po czym usiedliśmy na fotelach przy barze. I dopiero wtedy, gdy miałam chwilę, żeby się rozsiąść i spojrzeć na wnętrze, zauważyłam jaki specyficzny klimat ma to miejsce. Wszystko w starym stylu, trochę podniszczone i mroczne. Na ścianie ogromne, w wielkiej ramie lustro. W głośnikach świąteczne piosenki. Nie wiedziałam co myśleć o tej kawiarni. Jedynie jedna z Dziewczyn z obsługi zdecydowanie rozświetlała tamtejszy ciężki nastrój. Była bardzo miła i uśmiechnięta. Aż chciało się na nią patrzeć i z nią rozmawiać. 

























Jednak im dłużej tam siedziałam, tym bardziej wczuwałam się tamtejszy klimat. Micheal Buble śpiewał świąteczne piosenki. Dwa wentylatory w oknach hipnotyzująco kręciły się powoli, w rytm muzyki. Świąteczne lampki delikatnie migotały. Obsługa za barem przygotowywała kolejne zamówienia. Klienci po cichu rozmawiali. Wszystko jakby ze sobą współgrało. I faktycznie tworzyło niepowtarzalną atmosferę. 





Po dłuższej chwili dostałam latte i sernik. Mleczna pianka była bajecznie spieniona na kilka ładnych centymetrów. Smakowała bardzo dobrze. Sernik? Choć bardzo ładnie podany był mało zjadliwy. Ciężki, gumowaty, jakby ze zbyt dużą ilością mąki ziemniaczanej. Na dobrą sprawę bez żadnego konkretnego smaku. Był w porównaniu do kawy, niestety sporym rozczarowaniem. Pawłowi nawet smakował, więc powoli, na raty zjedliśmy go oboje. Ale jeden z klientów siedzący naprzeciwko, który również skusił się na to samo ciasto, zostawił pół porcji. Nie wydaje mi się, żeby był to przypadek.  Także mi niedosyt czegoś dobrego pozostał. 



Cóż więcej mogę napisać o tym miejscu? Zdecydowanie różni się od wybieranych przeze mnie na co dzień lokali. Po poprzednich postach, możecie się domyślić, że preferuję przytulne, jasne i „świeże” miejsca. To było zupełnie inne. Jednak mające swój niepowtarzalny klimat, do którego można się przyzwyczaić i docenić. Na zaszycie się z dala od zatłoczonych kawiarnianych sieciówek, jak najbardziej mogę je polecić. Na latte? Jeśli mleko będzie spieniać ta miła Dziewczyna z obsługi, również. Na ciasto? Nie bardzo… chyba, że była to jednorazowa wtopa. Generalnie miejsce inne niż wszystkie. Więc myślę, że warto się tam wybrać, chociażby po to, żeby wyrobić sobie własne zdanie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz