piątek, 18 grudnia 2015

A NUŻ A' NOUCHE?

Miniona niedziela zapowiadała się idealnie. Joga z Asią z bloga www.schowek.jm,,blogspot.com,  a potem wspólne śniadanie w centrum, nie mogło być lepiej. Lekko niewyspane, w porannych strugach deszczu, jechałyśmy jednak pełne ciekawości jak będą wyglądały zajęcia w YogaRepublic.pl na Śniadeckich. O tym, jak faktycznie było, opiszę może kiedy indziej. Niemniej jednak, po lekcji, mega głodne, nie myślałyśmy już o niczym innym, tylko o zjedzeniu czegoś pysznego. 

Opcji było kilka. Pierwsza to Charlotte na pl. Zbawiciela. Jednak po drodze podeszłyśmy do polecanego przez YogaRepublic.pl …. Niestety bezskutecznie, bo lokal był zamknięty. Kolejnym podejściem była Cofeina przy pl. Politechniki. Tam niestety śniadania serwują do godziny 11, a my byłyśmy chwilę po, więc musiałyśmy obejść się smakiem. Następny cel, w końcu Charlotte. Tam, w sumie jak zwykle, tłumy ludzi siedząca przy stolikach, a drugie tyle czekająca na wolne miejsce… Powoli zrezygnowane, z żołądkami przyciśniętymi do kręgosłupa, poszłyśmy do Funky w budynku obok. Tam, choć wystrój i atmosfera zachęcała do pozostania, to wystawione zestawy śniadaniowe bardzo zniechęcały. Chwila na zastanowienie, mój silny głód kofeinowy i kolejnym pomysłem okazało się pobliskie Ministerstwo Kawy. Tam niestety, jako takich śniadań nie serwują. A słodkie tarty i ciasta nie były dla nas odpowiednim pomysłem na pierwszy posiłek dnia. Totalnie zrezygnowane, będąc tuż obok Krowarzywa, postanowiłyśmy wybrać się tam na orzechowego burgera, na którego obie ostrzyłyśmy sobie zęby już od jakiegoś czasu. Dochodzimy do drzwi, otwarte… ale od 12.00. Było za 20… Wiele odwiedzonych miejsc jak na niespełna godzinne poszukiwanie? ;) 

Złe, coraz bardziej padnięte z głodu, wróciłyśmy na pl. Zbawiciela. I przechodząc tamtędy po raz n-ty, zauważyłyśmy tablicę z promocją jakiegoś nieznanego nam miejsca. Napis brzmiał „Przy zamowieniu gorącej czekolady premium gofry i naleśniki -50%”. Idziemy! I poszłyśmy wzdłuż Mokotowskiej, na tyłach Teatru Współczesnego. Ni chu chu nie pamiętając nazwy tego miejsca, ale w końcu dotarłyśmy do niepozornego lokalu. Chyba to tu? Kolejny „potykacz” z wypisaną promocją upewnił nas, że to tak, to tu. 

Lokal okazał się bardzo kameralny. Raptem dwa stoliczki, kilka wysokich stołków przy barze. Wszystko w starym, salonowym klimacie retro. Na ścianach stare zdjęcia rodzinne. Na stolikach delikatne, różowe różyczki, nadające miejscu jeszcze więcej uroku. W tle oryginalna armeńska muzyka świetnie dopełniająca atmosfery. 







Za barem bardzo miła i otwarta Dziewczyna z obsługi. Wyjaśniła kilka nieznanych nam składników i doradziła, co wybrać. Menu pisane odręcznie na kilku kartkach kryło w sobie wiele pyszności. Gofry, naleśniki, sałatki, kanapki, tosty, wrapy. Wszystko w bardzo przystępnych cenach.  Do picia poza kawą i herbatą, soki, smoothies i szejki. Tu ceny już raczej standardowe. 


Obie zdecydowałyśmy się na naleśniki. Asia wybrała z kremem czekoladowo-kokosowym i wiśnią, ja z kolei na mascarpone z zielonymi orzechami. Ten tajemniczy składnik to zielone orzechy włoskie w syropie. Do tego czekolada i jednak kawa, na pobudzenie ciała i umysłu. Naleśniki standardowo kosztują 10zł, czekolada i latte po 12zł. 

Ponieważ wszystko było przygotowywane na bieżąco, musiałyśmy zaczekać dłuższą chwilę. Jednak urocze miejsce, chwila oddechu i spokoju, że znalazłyśmy w końcu odpowiednie miejsce, zrekompensowała nam ten czas oczekiwania. Gdy napoje zostały nam podane, ja do swojej kawy dostałam jeszcze dodatkowo małą porcję czekolady do spróbowania. Było to bardzo miłe. Czekolada była bardzo intensywna w smaku. Dla mnie jednak za mało mleczna i gęsta. Asia uznała, że jest dla niej za słodka, więc poprosiła o dodatkową porcję mleka dla jej rozcieńczenia. Mnie natomiast ta słodycz w ogóle nie przeszkadzała. Moja latte z kolei była po prostu smaczna. A dodatkowo wyglądała bardzo ładnie. 



Potem przyszedł czas na naleśniki. W sumie to na naleśnika, bo dostałyśmy je pojedynczo, ponieważ lokal dysponował tylko jedną paletą do ich smażenia. Jednak zostałyśmy o tym uprzedzone, a my i tak zazwyczaj jemy wszystko razem i na spółkę, więc nie był to dla nas żaden problem.
Jako pierwszy zaczęłyśmy jeść mojego naleśnika. Ciasto było bardzo dobre. Nadzienie tak samo. Delikatny serek mascarpone i zielony orzech w syropie nadawał daniu bardzo oryginalnego smaku. Jedynym minusem dania było to, że ze względu na wychładzające je składniki, było zimne. Jednak gdy poprosiłyśmy o jego podgrzanie nie było z tym problemu. W międzyczasie zaczęłyśmy jeść naleśnika Asi. Było on mocno czekoladowy. Niestety smak kokosa był słabo wyczuwalny. Podobnie z wiśnią. Niemniej jednak był on bardzo smaczny. Choć mój smakował mi znacznie bardziej. 




Po i w trakcie jedzenia rozmawiałyśmy sporo z Dziewczyną, która nas obsługiwała. Dzięki niej dowiedziałyśmy się, że jest to lokal, której właścicielką jest Ormianka. Wszystkie zdjęcia na ścianach  należą do niej, a naturalne słodkości i przetwory w słoikach są sprowadzane prosto z Armenii. 

Jak zawsze ciekawe nowych smaków, postanowiłyśmy spróbować owocowych przysmaków sprzedawanych na wagę. Wzięłyśmy wszystkie na spróbowanie na spółkę. Biała wiśnia z migdałem, suszona, sprasowana śliwka, orzechy włoskie w naturalnej galaretce, suszona figa i morela z orzechami włoskimi. Wszystko miało swój specyficzny, oryginalny smak, którego raczej nie ma sensu opisywać. Lepiej spróbować samemu, by wyrobić sobie zdanie. Napiszę tylko tyle, że fanom kwaśnych smaków, polecam suszoną, sprasowaną śliwkę :) A z reszty propozycji najbardziej smakowała mi suszona figa z orzechami włoskimi. Za wszystkie, sprzedawane na wagę, przysmaki, które możecie zobaczyć na zdjęciu, zapłaciłyśmy razem 12 zł. 



Na koniec naszej wizyty, która trwała dobrze ponad godzinę dostałyśmy na spróbowanie jedną z propozycji niezwykłych słodyczy: Yokan (naturalną galaretkę z migdałami). I powiem szczerze, że było to przepyszne. Bardzo lekkie i niezwykle oryginalne w smaku. Jest wyrabiane na miejscu. Warto spróbować. Standardowo kosztuje 5zł. 



A’ Noush to idealna propozycja dla wszystkich, którzy szukają ciekawego, innego niż wszystkie, miejsca. Można tam wypić dobrą kawę, zjeść smaczne jedzenie, w bardzo przystępnej cenie i poczuć odrobiny ormiańskiego klimatu. Do tego możliwość spróbowania zupełnie niezwykłych przysmaków wyróżnia to miejsce od innych, dostępnych na mieście. Dlatego jeśli będziecie w okolicy pl. Zbawiciela, zabłądźcie w trochę mniej uczęszcza część ul. Mokotowskiej, za kościołem Najświętszego Zbawiciela niedaleko Teatru Współczesnego. Odkryjecie tam inny świat, gdzie czas płynie zdecydowanie wolniej i przyjemniej… :) 





1 komentarz: