Miniona niedziela zapowiadała się idealnie. Joga z Asią z bloga www.schowek.jm,,blogspot.com, a potem wspólne śniadanie w centrum, nie mogło być lepiej. Lekko
niewyspane, w porannych strugach deszczu, jechałyśmy jednak pełne ciekawości
jak będą wyglądały zajęcia w YogaRepublic.pl na Śniadeckich. O tym, jak
faktycznie było, opiszę może kiedy indziej. Niemniej jednak, po lekcji, mega
głodne, nie myślałyśmy już o niczym innym, tylko o zjedzeniu czegoś pysznego.
Opcji było kilka. Pierwsza to Charlotte na pl. Zbawiciela.
Jednak po drodze podeszłyśmy do polecanego przez YogaRepublic.pl …. Niestety
bezskutecznie, bo lokal był zamknięty. Kolejnym podejściem była Cofeina przy
pl. Politechniki. Tam niestety śniadania serwują do godziny 11, a my byłyśmy
chwilę po, więc musiałyśmy obejść się smakiem. Następny cel, w końcu Charlotte. Tam, w sumie jak zwykle, tłumy ludzi siedząca przy stolikach, a
drugie tyle czekająca na wolne miejsce… Powoli zrezygnowane, z żołądkami
przyciśniętymi do kręgosłupa, poszłyśmy do Funky w budynku obok. Tam, choć
wystrój i atmosfera zachęcała do pozostania, to wystawione zestawy śniadaniowe
bardzo zniechęcały. Chwila na zastanowienie, mój silny głód kofeinowy i
kolejnym pomysłem okazało się pobliskie Ministerstwo Kawy. Tam niestety, jako
takich śniadań nie serwują. A słodkie tarty i ciasta nie były dla nas
odpowiednim pomysłem na pierwszy posiłek dnia. Totalnie zrezygnowane, będąc tuż
obok Krowarzywa, postanowiłyśmy wybrać się tam na orzechowego burgera, na
którego obie ostrzyłyśmy sobie zęby już od jakiegoś czasu. Dochodzimy do drzwi,
otwarte… ale od 12.00. Było za 20… Wiele odwiedzonych miejsc jak na niespełna
godzinne poszukiwanie? ;)
Złe, coraz bardziej padnięte z głodu, wróciłyśmy na pl. Zbawiciela.
I przechodząc tamtędy po raz n-ty, zauważyłyśmy tablicę z promocją jakiegoś
nieznanego nam miejsca. Napis brzmiał „Przy zamowieniu gorącej czekolady premium gofry i naleśniki
-50%”. Idziemy! I poszłyśmy wzdłuż Mokotowskiej, na tyłach Teatru
Współczesnego. Ni chu chu nie pamiętając nazwy tego miejsca, ale w końcu
dotarłyśmy do niepozornego lokalu. Chyba to tu? Kolejny „potykacz” z wypisaną
promocją upewnił nas, że to tak, to tu.
Lokal okazał się bardzo kameralny. Raptem dwa stoliczki,
kilka wysokich stołków przy barze. Wszystko w starym, salonowym klimacie retro.
Na ścianach stare zdjęcia rodzinne. Na stolikach delikatne, różowe różyczki,
nadające miejscu jeszcze więcej uroku. W tle oryginalna armeńska muzyka
świetnie dopełniająca atmosfery.
Za barem bardzo miła i otwarta Dziewczyna z obsługi.
Wyjaśniła kilka nieznanych nam składników i doradziła, co wybrać. Menu pisane
odręcznie na kilku kartkach kryło w sobie wiele pyszności. Gofry, naleśniki,
sałatki, kanapki, tosty, wrapy. Wszystko w bardzo przystępnych cenach. Do picia poza kawą i herbatą, soki, smoothies
i szejki. Tu ceny już raczej standardowe.
Obie zdecydowałyśmy się na naleśniki. Asia wybrała z kremem
czekoladowo-kokosowym i wiśnią, ja z kolei na mascarpone z zielonymi orzechami.
Ten tajemniczy składnik to zielone orzechy włoskie w syropie. Do tego czekolada
i jednak kawa, na pobudzenie ciała i umysłu. Naleśniki standardowo kosztują
10zł, czekolada i latte po 12zł.
Ponieważ wszystko było przygotowywane na bieżąco, musiałyśmy
zaczekać dłuższą chwilę. Jednak urocze miejsce, chwila oddechu i spokoju, że
znalazłyśmy w końcu odpowiednie miejsce, zrekompensowała nam ten czas
oczekiwania. Gdy napoje zostały nam podane, ja do swojej kawy dostałam jeszcze
dodatkowo małą porcję czekolady do spróbowania. Było to bardzo miłe. Czekolada
była bardzo intensywna w smaku. Dla mnie jednak za mało mleczna i gęsta. Asia
uznała, że jest dla niej za słodka, więc poprosiła o dodatkową porcję mleka dla
jej rozcieńczenia. Mnie natomiast ta słodycz w ogóle nie przeszkadzała. Moja
latte z kolei była po prostu smaczna. A dodatkowo wyglądała bardzo ładnie.
Potem przyszedł czas na naleśniki. W sumie to na naleśnika,
bo dostałyśmy je pojedynczo, ponieważ lokal dysponował tylko jedną paletą do
ich smażenia. Jednak zostałyśmy o tym uprzedzone, a my i tak zazwyczaj jemy
wszystko razem i na spółkę, więc nie był to dla nas żaden problem.
Jako pierwszy zaczęłyśmy jeść mojego naleśnika. Ciasto było
bardzo dobre. Nadzienie tak samo. Delikatny serek mascarpone i zielony orzech w
syropie nadawał daniu bardzo oryginalnego smaku. Jedynym minusem dania było to,
że ze względu na wychładzające je składniki, było zimne. Jednak gdy
poprosiłyśmy o jego podgrzanie nie było z tym problemu. W międzyczasie
zaczęłyśmy jeść naleśnika Asi. Było on mocno czekoladowy. Niestety smak kokosa
był słabo wyczuwalny. Podobnie z wiśnią. Niemniej jednak był on bardzo smaczny.
Choć mój smakował mi znacznie bardziej.
Po i w trakcie jedzenia rozmawiałyśmy sporo z Dziewczyną,
która nas obsługiwała. Dzięki niej dowiedziałyśmy się, że jest to lokal, której
właścicielką jest Ormianka. Wszystkie zdjęcia na ścianach należą do niej, a naturalne słodkości i
przetwory w słoikach są sprowadzane prosto z Armenii.
Jak zawsze ciekawe nowych smaków, postanowiłyśmy spróbować
owocowych przysmaków sprzedawanych na wagę. Wzięłyśmy wszystkie na spróbowanie
na spółkę. Biała wiśnia z migdałem, suszona, sprasowana śliwka, orzechy włoskie
w naturalnej galaretce, suszona figa i morela z orzechami włoskimi. Wszystko
miało swój specyficzny, oryginalny smak, którego raczej nie ma sensu opisywać.
Lepiej spróbować samemu, by wyrobić sobie zdanie. Napiszę tylko tyle, że fanom
kwaśnych smaków, polecam suszoną, sprasowaną śliwkę :) A z reszty propozycji
najbardziej smakowała mi suszona figa z orzechami włoskimi. Za wszystkie,
sprzedawane na wagę, przysmaki, które możecie zobaczyć na zdjęciu, zapłaciłyśmy
razem 12 zł.
Na koniec naszej wizyty, która trwała dobrze ponad godzinę
dostałyśmy na spróbowanie jedną z propozycji niezwykłych słodyczy: Yokan
(naturalną galaretkę z migdałami). I powiem szczerze, że było to przepyszne.
Bardzo lekkie i niezwykle oryginalne w smaku. Jest wyrabiane na miejscu. Warto
spróbować. Standardowo kosztuje 5zł.
A’ Noush to idealna propozycja dla wszystkich, którzy
szukają ciekawego, innego niż wszystkie, miejsca. Można tam wypić dobrą kawę,
zjeść smaczne jedzenie, w bardzo przystępnej cenie i poczuć odrobiny
ormiańskiego klimatu. Do tego możliwość spróbowania zupełnie niezwykłych
przysmaków wyróżnia to miejsce od innych, dostępnych na mieście. Dlatego jeśli
będziecie w okolicy pl. Zbawiciela, zabłądźcie w trochę mniej uczęszcza część
ul. Mokotowskiej, za kościołem Najświętszego Zbawiciela niedaleko Teatru
Współczesnego. Odkryjecie tam inny świat, gdzie czas płynie zdecydowanie
wolniej i przyjemniej… :)
Super napisane. Musze tu zaglądać częściej.
OdpowiedzUsuń