czwartek, 31 grudnia 2015

LISIA KITA. MIEJSCE, W KTÓRYM MOŻNA SIĘ ZAKOCHAĆ

W środowe popołudnie byłam umówiona ze znajomym, z którym nie widziałam się już ponad 2 lata. Ponieważ był akurat na jeden dzień w Warszawie, mogliśmy się w końcu spotkać. Wybór miejsca całkowicie pozostawił mnie, a ja oczywiście nie protestowałam ;) Wybór jednak nie był wcale szybki i oczywisty. Nie wybierałam wcześniej lokalu, bo nie wiedziałam na co będziemy nastawieni. Czy na jedzenie, czy na szybką kawę. I w sumie słusznie, bo stanęło na kawie, a w najbardziej przystępnej lokalizacji okazała się Lisia Kita, do której miałam się wybrać już od jakiegoś czasu. Ja na miejscu byłam znacznie wcześniej, bo nie opłacało mi się kursować do domu i z powrotem. A że miałam do dokończenia zaległy post, to spożytkowałam ten czas idealnie :)


 
Lisia Kita znajduje się na Mokotowie, zaraz koło metra Wilanowska, na ulicy Bukowińskiej 22a. Lokal jest stosunkowo niewielkich rozmiarów, co sprzyja cudownemu klimatowi. Bo miejsce to jest po prostu śliczne! Fani lisów i leśnych tematów z pewnością znajdą coś dla siebie. Wszystko urządzone jest bardzo przytulnie, dopasowane do siebie stylem. Każde miejsce do siedzenia jest przygotowane dla różnych potrzeb klientów. Wygodna kanapa, żeby rozsiąść się we dwoje, piękne fotele na spotkania przyjaciół, duży stół na „posiadówę” ze znajomymi lub mniejsze stoliki na coś do popicia i  przegryzienia. 

W menu znajdziemy nie tylko kawy i desery, ale też coś na większy i mniejszy głód. Sałatki, kanapki na miejscu i na wynos. A także zestawy śniadaniowe i lunchowe, zupy, tarty na słono i quesadilla. Do tego spory wybór napojów- koktajle, smoothies, lemoniady i alkohole (piwa, wina, cydry itp.). Wszystko to w kawiarnianych, lecz nadal przystępnych cenach. 



Będąc po pracy, początkowo nastawiłam się na latte. Jadnak jak tylko dowiedziałam się czym jest Lisi Czaj (mleczna kawa z dodatkiem przypraw korzennych), od razu zmieniłam swoją decyzję i wybrałam właśnie jego.  Dobrałam do tego ich domowy syrop piernikowy i poprosiłam o największą, możliwą wielkość kawy. 

Potem usiadłam na wygodnej kanapie, z laptopem na kolanach i po prostu nie mogłam poczuć się lepiej. Na miejscu było mi tak dobrze, że myśli same płynęły na klawiaturę komputera. Po chwili dostałam też kawę, która była bardzo ładnie podana. Latte art zawsze mi imponowała, dlatego za każdym razem ją doceniam :) Przyszedł więc czas, by oderwać się na chwilę od pisania i spróbować zaserwowanego napoju. I tu nie uwierzycie. Okazała się dla mnie za słodka! ;) Zdarza się to baaaardzo rzadko, a jednak. Parę kolejnych łyków z nadzieją, że się przyzwyczaję, ale niestety… Podeszłam więc do Pana za barem i poprosiłam o niewielką dolewkę mleka, by móc wypić kawę do końca. Nie było z tym żadnego problemu. Po krótkim czasie dostałam dzbanuszek idealnie spienionego mleka. Wlałam je całe i dopiero wtedy mogłam się cieszyć smakiem Lisiego Czaju. Kawa jest naprawdę przepyszna, więc polecam ją gorąco. 



Czekając na znajomego w międzyczasie do lokalu weszła para koleżanek. Po niedługiej chwili, gdy dotarł do mnie Robert, wraz z nim do lokalu dotarła spora grupa znajomych. Potem dołączyła jeszcze inna para. W kawiarni zabrakło nagle miejsca :) I wcale się nie dziwię, że kawiarnia przyciąga do siebie tylu ludzi. Mimo tylu osób, nadal można było jednak spokojnie porozmawiać i myślę, że nikt sobie nawzajem nie przeszkadzał. W głośnikach leciała bardzo przyjemna muzyka, która tym bardziej sprzyjała rozmowom. 

Robert dla siebie zamówił cappuciono. Ja w późniejszym czasie domówiłam jeszcze tartę z karmelizowaną w rumie gruszką, granatem, karmelem, czekoladą i miętą. Kawa Roberta była równie dobra jak moja. Jej delikatny smak nie wymagał nawet użycia cukru. Natomiast moja tarta była kolejnym miłym akcentem wizyty. Idealnie wywarzony, nie za słodki, nie za mdły smak, do tego polewy. A listek mięty zjedzony razem z jednym z widelców ciasta, smakował obłędnie. 

Pół litra czystej przyjemności :)


Ja siedziałam na miejscu w sumie ponad dwie godziny, z Robertem około półtorej. I powiem szczerze, że nie chciało mi się stamtąd wychodzić. Miły klimat, pyszne kawy i słodkości, wygodna kanapa, przyjemna muzyka, miła obsługa i towarzystwo Roberta. Wszystko to składało się na wieczór idealny. 

Myślę, że nie muszę pisać, jak bardzo polecam Wam to miejsce. Bo Lisia Kita, to miejsce, które Z PEWNOŚCIĄ odwiedzę jeszcze nie raz :)

poniedziałek, 28 grudnia 2015

TRÓJMIEJSKA ROZPUSTA KULINARNA, CZYLI 6 LOKALI W 2 DNI C.D.

Tak, jak obiecywałam, opiszę moją podróż do Trójmiasta nie tylko z perspektywy samego wyjazdu, ale i kulinarnie. W ciągu niespełna trzech dni udało mi się odwiedzić 6 różnych miejsc w Gdańsku i Sopocie. Do Gdyni niestety nie dotarłam. A żałuję, bo od jakiegoś czasu obserwowana przeze mnie tamtejsza Black and White Coffee, bardzo mnie ciekawiła. Jak się okazało dzień przed wyjazdem, dokładnie w dniach mojego przyjazdu mieli remont #szczęsciarąbyć
  

Pierwszego dnia, prosto z lotniska pojechałam do Retro. Jak wspominałam w poprzednim poście, mojej ukochanej gdańskiej kawiarni w samym centrum miasta, na ul Piwnej 5/6 Od samego rana miałam mega ochotę na tzw. kawę na wypasie. Czyli latte, syrop, bita śmietana i te klimaty. I dokładnie taką mieli w ofercie świątecznej. Pod nazwą Frank Sinatra (14,5zł) kryła się mleczna kawa, z syropem karmelowym i bitą śmietaną. Idealnie! Zamówiłam i już od pierwszego wejrzenia, wiedziałam, że to był wybór idealny. Smakowała równie dobrze jak wyglądała. Bita śmietana boska. Zimna, a to wbrew pozorom, jak dla mnie idealnie komponuje się ze smakiem. Kawa sama w sobie była dość słaba, więc poprosiłam o dodatkowe espresso (4zł). Wtedy nabrała mocy i była wyśmienita.



Co do lokalu, to jest on w stylu…. retro ;) Stylizowane fotele, kanapy i stoliki. Na parapecie stara maszyna do szycia i inne ozdoby. Na ścianach zdjęcia jak z dawnych czasów. Wszystko spójne i przytulne. Siedziało mi się i pracowało tam bardzo dobrze. Do tego miła obsługa. Nie mogło być lepiej. Z racji planowanego niebawem obiadu, musiałam niestety zrezygnować z ciasta. Nad czym do tej pory bardzo ubolewam. Bo wyglądały świetnie. Wybór zdrowych wersji był spory. Bezglutenowe, niskosłodzone, wegańskie. Było w czym wybierać. Osobiście bardzo polecam to miejsce. A po sporym ruchu wnioskuję, że przypadło do gustu nie tylko mnie :)

Po Retro przyszedł czas na niespodziankę. Nie wiedziałam gdzie wylądujemy z Bartkiem. Ale wiedziałam jedno, na pewno będzie to ciekawe miejsce. I nie myliłam się. Po około pół godziny jazdy, na przedmieściach Gdańska, za lotniskiem, w Baninie, znajduje się bowiem mała włoska knajpka o uroczym klimacie i pysznym, jak się potem okazało, jedzeniu. W Trattoria U Przyjaciół, podobno wszystko jest tam robione na miejscu. Makaron suszący się na oknie, mógłby faktycznie na to wskazywać (niestety zapomniałam zrobić zdjęcie). Menu dość obszerne, ale o dziwo nie miałam problemu z wyborem. Królujące u mnie ostatnio gnocchi, wraz z sosem szpinakowym (23zł), wylądowały i tym razem na moim talerzu. Do tego na spróbowanie, polecany mi, krem z borowików (14zł). Krem faktycznie był pyszny. Bardzo esencjonalny i z prawdziwych, świeżych grzybów. Gnocchi, jak dla mnie w smaku, ZA bardzo przypominały mi polskie kopytka. Osobiście wolę bardziej zwięzłą w konsystencji formę. Za to sos był prawdziwie szpinakowy i dobrze doprawiony. Sałatka choć była tylko dodatkiem również była ciekawym dopełnieniem dania i bardzo dobrze smakowała. Indycze mięso ze szpinakiem Bartka też było bardzo smaczne. Jak dla mnie, idealnie miękkie i aromatyczne. Podane z sosem z sera pleśniowego, który bardzo zaostrzał smak. Co do opiekanych ziemniaków, to osobiście dawno nie jadałam tak smacznych. Więc co tu dużo pisać. Zdecydowanie polecam! 





Na koniec dnia wylądowałam w Klub Atelier, klubu zlokalizowanego nad samym morzem w Sopocie. Tuż obok Sofitel Grand Sopot. Moje kolejne ukochane miejsce, do którego uwielbiam wracać wspomnieniami letniej imprezy na plaży i dni spędzonych z książką, pyszną kawą, drinkami i ciastem na plaży, na ich platformie. Tego wieczora nie miałam ochoty na nic mocniejszego, ale kawa musiała być. I była. Z idealnie spienionym mlekiem, z syropem kokosowym, smakowała bardzo dobrze. Do tego miejsce samo w sobie też ma swój klimat. Duża antresola z widokiem na morze i barem z drinkami oraz druga sala, bardziej klubowa, z kolejnym barem i didżejką. Przytłumione światło, na ścianach wystawione ciekawe obrazy, wygodne kanapy. Po prostu lubię to miejsce. I polecam. Latem, w nocy, (zimą z resztą też) na szalone imprezy do białego rana przy wschodzie słońca, a zimową porą, właśnie na drinka i kawę.








Kolejnego dnia, przyszedł czas na podbój Sopotu. Tam znowu od rana, najpierw ochota na kawę. Szybki research w necie i padło na La Crema Cafe. Na samym szczycie Monciaka, przyjemna kawiarnia, w eleganckim, bardzo przyjemnym stylu. Na miejscu bardzo duży wybór moich ulubionych kaw „na wypasie”, także miałam w czym wybierać. Wybrałam Panna Cotta (13zł)- latte na podwójnym espresso, z białą czekoladą i syropem malinowym i (opcjonalnie, ale bez dopłaty) bitą śmietaną. Kawa super. Bardzo ładnie podana i równie smaczna. Miejsce przytulne i w fajnym klimacie. Urządzone w jasnej tonacji, przed południem było bardzo widne. Na miejscu był też spory wybór różnych słodkości- m.in. ciasta, pączki, a także zestawów śniadaniowych. Wszystko w przystępnych cenach. Kawałki ciast niestety mikre i nie miałam okazji ich spróbować, jednak serwowane tam pączki cieszyły się dużą popularnością. Świetna lokalizacja, powoduje, że polecam to miejsce zarówno na spokojne posiedzenie w lokalu, jak i na szybką kawę na miejscu lub na wynos. 






Potem nadszedł czas na zjedzenie czegoś konkretniejszego. Po zrobieniu sobie niezłego spacerku w poszukiwaniu 3 Siostry, w pięknym słońcu, okazało się, że lokal jest jeszcze zamknięty. Szybkie rozeznanie w sytuacji i w sumie pod samym nosem miałam kolejny lokal- Fidel. Niewielki rum i tapas bar, z karaibską kuchnią, o bardzo ciekawym wystroju i klimacie. Menu ciekawe, dużo tapasów w przystępnych cenach, dania główne już w wyższych. Jednak wszystkie mięsne, rybne lub z owocami morza, na które tego dnia nie miałam ochoty. Więc z rozczarowaniem miałam już wychodzić, gdy po krótkiej rozmowie z Barmanem i Kucharzem, okazało się, że na lunch mają tego dnia krem z buraków ze świeżym ananasem i pierogi z kapustą i grzybami w cenie 19zł. Idealnie i dzięki temu zostałam. Jak wspominałam bar ma naprawdę świetny wystrój. Piękna, tego dnia słoneczna, antresola z widokiem na sam dolny rynek Monciaka. Nie mogło być lepiej. Chociaż w sumie mogło… Wystarczyło tylko, że na moim stole wylądował zestaw lunchowy, który sam w sobie, był już pięknie podany. Do tego jak smakował! Krem z buraka i świeżego ananasa totalnie zaskakiwał smakiem. Był pysznie kremowy i lekki, o delikatnie słodkim posmaku. Genialne i niebanalne połączenie. Także za zupę należą się naprawdę wielkie słowa uznania. Pierogi też były bardzo smaczne. Dobre ciasto, to podstawa, a to takie było. Farsz też w odpowiednich proporcjach kapusty i grzybów. Do tego kawałki grillowanego, świeżego ananasa i cebuli ciekawie komponowały się z daniem. Na koniec skusiłam się jeszcze na spróbowanie jednego z ich tapasów: czipsów z platana. Spodziewając się początkowo raczej słodkiego smaku, byłam mocno zdziwiona, że były one jednak lekko słone. Bardzo kruche, ciekawie doprawione. Jako przekąska idealne! Także wizytą w Fidel byłam naprawdę zachwycona. Tym bardziej, że obsługa też była bardzo pozytywna i pomocna. A za to daje zawsze duży plus :)






To była akurat porcja degustacyjna. Całą miseczkę, wzięłam ze sobą na wynos :)

Na dobicie się, nie mogłam odpuścić sobie jednak czegoś słodkiego. Więc koniec końców i tak wylądowałam w 3 Siostry. Z ciast mieli tam tego dnia tylko biszkopt z mascarpone (8zł), który zamówiłam. Kawałek wydawał się dość mały. Jednak jak się później okazało, po moim lunchu, ledwo go zjadłam, bo był baaaaaardzo sycący. Warstwa mascarpone była naprawdę pokaźna. Nie za słodka, nie za mdła. Biszkopt lekki. Zostałam uprzedzona, że jest to ciasto sprzed 2 dni, bo nowa dostawa ma przyjechać dopiero popołudniu. Dlatego jestem bardzo ciekawa jak smakowałoby na świeżo. Pewnie jeszcze lepiej.

Co do wnętrza, to pierwsze, co z pewnością, rzuca się tam w oczy, to jego aranżacja. Jest bardzo osobliwa, w dawnym stylu, ze starymi meblami i… butami poprzyklejanymi do sufitu. To nie do końca mój styl. Bo czułam się po prostu przytłoczona tym wszystkim dookoła. Domyślam się, że przy takiej ilości rzeczy ciężko jest też utrzymać czystość, co niestety było widać… Obsługa, tak samo jak miejsce, specyficzna. Więc jest to lokal zdecydowanie dla fanów takich klimatów. Ja do nich nie należę, więc trudno mi napisać coś więcej o tym miejscu. Jednak wiem jedno, ciasto, smakowało mi bardzo. Więc po kolejny kawałek, z pewnością wrócę przy kolejnej okazji :) 






I tak też minął mi kolejny dzień w Trójmieście. Po pysznej kawie, bardzo zaskakującym lunchu i smacznym cieście, przyszła pora na powrót do Warszawy. Spędziłam te niepełne dwa dni w wielu ciekawych lokalach. Było pysznie, przyjemnie i ciekawie. Nadmorski klimat zdecydowanie sprzyjał mojemu dobremu samopoczuciu i wenie. Dzięki temu wyjazdowi mogłam odetchnąć trochę od warszawskiej codzienności i pobuszować po gdańskich i sopockich lokalach. Dlatego już nie mogę się doczekać kiedy taka okazja powtórzy się ponownie :)


środa, 23 grudnia 2015

WARSZAWA-GDAŃSK-WARSZAWA PO MOJEMU, CZYLI 6 LOKALI W 2 DNI

Z tego posta nie dowiecie się gdzie warto zjeść czy wypić w Trójmieście. O tym w kolejnych postach, bo żeby zmieścić wszystko w jednym, byłoby zdecydowanie za długo (a i tak jest, także polecam uzbroić się w dawkę ciekawości i determinacji, by dotrwać do końca;)). To raczej kilka porad i rekomendacji jak można zupełnie na spontanie spędzić niespełna dwa dni w tych nadmorskich miastach. Ale spędzić je w moim stylu, czyli odwiedzając możliwie jak najwięcej ciekawych lokali gastronomicznych :)

Ponad miesiąc temu udało mi się kupić bilety lotnicze Ryanair do Gdańska, na króciutki, niespełna dwudniowy wyjazd. Kosztowały śmieszne pieniądze, bo 18zł w obie strony. W międzyczasie dużo się działo. Oprócz wykupionego przelotu nie miałam nic. Ani transferu na lotnisko w Modlinie, ani też noclegu. I w sumie zaczęłam oswajać się z myślą, że w końcu odpuszczę sobie tę wycieczkę i zostanę w Warszawie. Jednak dosłownie jeden dzień przed odlotem doszłam do wniosku, że szkoda by było zmarnować taką okazję. Więc dosłownie w kilka minut ogarnęłam i ModlinBus i hotel, dzięki czemu ciekawa przygoda stała przede mną otworem. 
 

 Wtorek, godzina 3:15 w nocy. Pobudka, bo samolot startował o 7:50. Pomimo kilku godzin snu, o dziwo wyspana, wstałam i po porannym rytuale, jechałam już na lotnisko. Byłam wystarczająco wcześnie, by na spokojnie pozwiedzać sobie terminal. Kupić bez sensu 1,5l wody, której przecież nie mogłam zabrać ze sobą… ;) I odprawić się tuż przed zamknięciem bramek. I wtedy się zaczęło. Okazało się bowiem, że odprawiając się przez internet, zapomniałam ściągnąć karty pokładowej na telefon! Za 10 minut zamykają odprawę, a ja jestem w czarnej d… W informacji okazało się, że owszem mogą mi wydrukować kartę, jednak jej koszt wynosi 79zł!... Bez komentarza… Szybkie i bardzo nerwowe włączenie laptopa, ściąganie wi-fi przez telefon, logowanie w systemie. Minuty uciekają, a ja cała w stresie. W końcu na szczęście się udało i mogłam polecieć. Także zapowiadał się ciekawy początek podróży.

Przydałaby mi się taka ;) źródło: internet


Lot sam w sobie był oczywiście bardzo krótki. Faktycznie dłużej startowaliśmy i lądowaliśmy niż byliśmy na pełnej wysokości. Napisałam 1/3 posta na bloga i już trzeba było się pakować. Po dotarciu do Gdańska, przywitał mnie za to delikatnie padający śnieg, który mienił się w pierwszych promieniach porannego słońca. Bajka. Świat i rzeczywistość wyglądała od razu lepiej. Niemniej jednak poza wiadomym planem odwiedzenia kilku lokali, nie miałam zielonego pojęcia co dalej. Było przed 9, dobra hotelowa zaczynała się o 14:00, co tu ze sobą zrobić? I wiecie co? Lotnisko Gdańsk jest po prostu cudowne! Bardzo ładnie zaprojektowane, w tym czasie, świątecznie udekorowane. W tle bardzo przyjemna muzyka, za oknami ładny widok. Aż chciało się tam przebywać. Więc nie śpiesząc się nigdzie zostałam tam dłuższą chwilę, by pozbierać myśli, zjeść owocową przekąskę i zaplanować najbliższy czas. 
 


Bardzo mocno ciągnęło mnie do Gdańska, do Retro- mojej ukochanej kawiarni na starówce. Z przyjemnym klimatem, pysznymi kawami i ciastami. Więc właśnie tam postanowiłam się udać. Pół godziny autobusem, bo #mytaxi niestety nie działa w Trójmieście, i byłam na miejscu. O mojej wizycie tam napiszę odrębnego posta, ale teraz napiszę tylko tyle. Nie zawiodłam się. Przyjemne dwie i pół godziny na miejscu, dokończony zaległy post i miałam się widzieć ze znajomym. Pojechaliśmy na obiad do włoskiej knajpy Trattoria U Przyjaciół. Zupełnie nowe miejsce. Na obrzeżach Trójmiasta. Bez Bartka pewnie nigdy bym tam nie trafiła. A byłaby to wielka szkoda, to było warto :) Więcej w kolejnym poście. Na koniec dnia również wróciłam na „stare śmieci” i mój ukochany klub na plaży w Sopocie, czyli Klub Atelier. Tam zdecydowałam się na bardziej kawiarniane wyjście, bo alkohol nie bardzo był mi w głowie. Więc dobra latte do pisania kolejnego posta okazała się idealna.

Poruszanie się po Trójmieście bardzo ułatwiła mi aplikacja #jakdojadę.pl. Bez niej zapewne bym zginęła ;) A tak, to mogłam przemieszczać się między trzema miastami bez większych komplikacji. Nie miałam niestety pola do popisu z kombinacjami, jak dojechać jeszcze szybciej niż proponuje to apka, ale mimo wszystko dawałam radę ;)







Jeśli chodzi o nocleg, to rezerwowałam go dzień wcześniej. Trochę zmartwiona czy znajdę coś sensownego, za namową znajomego, weszłam na Booking.com i zaczęłam wyszukiwać wszelkie możliwości. Ustawienie odpowiednich filtrów w wyszukiwarce i moja twarz od razu się rozpromieniła. Najtańsze noclegi w Gdańsku, już od 20zł, mogłam zarezerwować w hostelu przy samej starówce. Jednak większość z Was pewnie wie jak to wygląda. Wspólne pokoje, obcy ludzi, łazienka na korytarzu. Nie do końca miałam na to ochotę. Dlatego zjeżdżając odrobinę niżej ukazała mi się kolejna ciekawa propozycja osobnego pokoju z łazienką w hotelu CityRooms24 za 44zł! Żeby było śmieszniej cena była obniżona o 85%. W co akurat do końca nie wierzę ;), ale tak czy inaczej była bardzo atrakcyjna, a to było w końcu najważniejsze. Dodatkowo 9km od lotniska, 7km od centrum Gdańska, 6 km do Sopotu, 10min spacerkiem stacja SKM, a 5min na piechotę przystanki tramwajowe i autobusowe. Jak dla mnie było ok. Nie zastanawiając się za długo, zrobiłam rezerwację.

Dojeżdżając na miejsce odrobinę się zdziwiłam. Bo na okolicę hotelu składały się same bloki, a sam budynek okazał się… lokalem usługowym z odrębnym wejściem dla gości. Także żabka po lewej, studio urody i solarium po prawej… ;) Przeraziło mnie to trochę. Ale po wejściu do środka, a potem do pokoju, uspokoiłam się, bo standard był naprawdę w porządku. Pokój nie za duży nie za mały, schludny, ze świetną fototapetą na ścianie i sporą łazienką z kabiną prysznicową. Dodatkowo łóżko było mega wygodne, więc spało mi się bardzo dobrze. Więc jeśli nie będzie Wam zależeć na nie wiadomo jakim standardzie i bliższej centrum lokalizacji, to mogę spokojnie polecić ten… hotel ;) 
 
Zdjęcie: http://city-rooms-24.gdanskhotel24.com/pl/#mobile-accordion

 



Kolejnego dnia chciałam z kolei odwiedzić Sopot. Wstałam dość wcześnie, więc z pokoju wymeldowałam się po 9 i ruszyłam do stacji SKM, skąd miałam 5 przystanków do centrum Sopotu. Jeszcze w pokoju szukałam jakiejś przyjemnej kawiarni na poranną kawę i dość szybko znalazłam La Crema Cafe. Zlokalizowana na samej górze Monciaka, 10minut spacerkiem od stacji kolejowej, także idealnie. Tam kolejna pyszna kawa, o której w kolejnym poście, laptop na stoliku i ciężka praca ;)

Będąc ostatnie godziny nad morzem, w zbliżającej się porze lunchowej, postanowiłam pójść potem coś zjeść. Postanowiłam wybrać się do 3 Siostry, które niestety otwierały się dopiero o 13. I właśnie takie zrządzenia losu lubię, bo gdyby nie to nie trafiłabym do Fidel, lokalu obok, który był cudownym odkryciem :) Po pysznym lunchu, nieodpartej ochocie na coś słodkiego, która skończyła się i tak koniec końców na cieście w 3 Siostry ;) przyszła pora pomyśleć o powrocie. I się znowu zaczęło…

W kolejnym popłochu zorientowałam się, że przecież nie mam biletu powrotnego z lotniska do Warszawy! I pomyślałam: „No nie, czy ja nigdy się nie nauczę?!” ;) Co lepsze sprawdzając na szybko dostępność biletów w telefonie, pokazało mi, że na pierwszą opcję nie zdążę, z kolei na kolejną będę musiała czekać 4 godziny! No way! Laptop na stół i paczam jeszcze raz. I tym razem ulga, bo bilety są normalnie dostępne. I to w przeróżnych godzinach. Niemniej jednak jedyny minus kupowania ich na ostatnią chwilę, to cena. Normalnie można je kupić już od 9zł, ja płaciłam najwyższą możliwą stawkę, czyli za dojazd spod PKiN na lotnisko 33zł, a z lotniska na Młociny 28zł. Jeśli bilety kupujemy tego samego dnia, można je kupić również przed samym odjazdem u kierowcy. Tylko wtedy zawsze płacimy najwyższą cenę. Podróż Modlinbusem w obie strony była dla mnie bardzo przyjemna. Za pierwszym razem jechałam 40 minut małym busem, z powrotem autokarem 55 minut ze względu na wypadek w Łomiankach. Warto więc uwzględnić możliwość korków, szczególnie w przypadku dojazdu na lotnisko. A przy podróży w godzinach szczytu, można też rozważyć dojazd do Modlina pociągiem.


Od dawna marzyłam o tym, by tak spontanicznie polecieć sobie gdziekolwiek mnie poniesie. I udało się! :) Z odpowiednią ilością wolnego czasu, odrobiną szczęścia przy kupnie promocyjnych biletów i dowolnej sumie pieniędzy w kieszeni, w zależności od wymagań, można ciekawie spędzić czas, gdziekolwiek nie wyjdziecie. Trzeba tylko najpierw wiedzieć, co chcecie robić, a potem to zrobić. Mnie się udało, Wam też może się udać! :)