Tak, jak obiecywałam, opiszę moją podróż do Trójmiasta nie tylko z perspektywy samego wyjazdu, ale i kulinarnie. W ciągu niespełna trzech dni udało mi się odwiedzić 6 różnych miejsc w Gdańsku i Sopocie. Do Gdyni niestety nie dotarłam. A żałuję, bo od jakiegoś czasu obserwowana przeze mnie tamtejsza Black and White Coffee, bardzo mnie ciekawiła. Jak się okazało dzień przed wyjazdem, dokładnie w dniach mojego przyjazdu mieli remont #szczęsciarąbyć
Pierwszego dnia, prosto z lotniska pojechałam do Retro. Jak wspominałam w poprzednim poście, mojej ukochanej gdańskiej kawiarni w samym centrum miasta, na ul Piwnej 5/6 Od samego rana miałam mega ochotę na tzw. kawę na wypasie. Czyli latte, syrop, bita śmietana i te klimaty. I dokładnie taką mieli w ofercie świątecznej. Pod nazwą Frank Sinatra (14,5zł) kryła się mleczna kawa, z syropem karmelowym i bitą śmietaną. Idealnie! Zamówiłam i już od pierwszego wejrzenia, wiedziałam, że to był wybór idealny. Smakowała równie dobrze jak wyglądała. Bita śmietana boska. Zimna, a to wbrew pozorom, jak dla mnie idealnie komponuje się ze smakiem. Kawa sama w sobie była dość słaba, więc poprosiłam o dodatkowe espresso (4zł). Wtedy nabrała mocy i była wyśmienita.





Co do lokalu, to jest on w stylu…. retro ;) Stylizowane fotele, kanapy i stoliki. Na parapecie stara maszyna do szycia i inne ozdoby. Na ścianach zdjęcia jak z dawnych czasów. Wszystko spójne i przytulne. Siedziało mi się i pracowało tam bardzo dobrze. Do tego miła obsługa. Nie mogło być lepiej. Z racji planowanego niebawem obiadu, musiałam niestety zrezygnować z ciasta. Nad czym do tej pory bardzo ubolewam. Bo wyglądały świetnie. Wybór zdrowych wersji był spory. Bezglutenowe, niskosłodzone, wegańskie. Było w czym wybierać. Osobiście bardzo polecam to miejsce. A po sporym ruchu wnioskuję, że przypadło do gustu nie tylko mnie :)
Po Retro przyszedł czas na niespodziankę. Nie wiedziałam gdzie wylądujemy z Bartkiem. Ale wiedziałam jedno, na pewno będzie to ciekawe miejsce. I nie myliłam się. Po około pół godziny jazdy, na przedmieściach Gdańska, za lotniskiem, w Baninie, znajduje się bowiem mała włoska knajpka o uroczym klimacie i pysznym, jak się potem okazało, jedzeniu. W Trattoria U Przyjaciół, podobno wszystko jest tam robione na miejscu. Makaron suszący się na oknie, mógłby faktycznie na to wskazywać (niestety zapomniałam zrobić zdjęcie). Menu dość obszerne, ale o dziwo nie miałam problemu z wyborem. Królujące u mnie ostatnio gnocchi, wraz z sosem szpinakowym (23zł), wylądowały i tym razem na moim talerzu. Do tego na spróbowanie, polecany mi, krem z borowików (14zł). Krem faktycznie był pyszny. Bardzo esencjonalny i z prawdziwych, świeżych grzybów. Gnocchi, jak dla mnie w smaku, ZA bardzo przypominały mi polskie kopytka. Osobiście wolę bardziej zwięzłą w konsystencji formę. Za to sos był prawdziwie szpinakowy i dobrze doprawiony. Sałatka choć była tylko dodatkiem również była ciekawym dopełnieniem dania i bardzo dobrze smakowała. Indycze mięso ze szpinakiem Bartka też było bardzo smaczne. Jak dla mnie, idealnie miękkie i aromatyczne. Podane z sosem z sera pleśniowego, który bardzo zaostrzał smak. Co do opiekanych ziemniaków, to osobiście dawno nie jadałam tak smacznych. Więc co tu dużo pisać. Zdecydowanie polecam!





Na koniec dnia wylądowałam w Klub Atelier, klubu zlokalizowanego nad samym morzem w Sopocie. Tuż obok Sofitel Grand Sopot. Moje kolejne ukochane miejsce, do którego uwielbiam wracać wspomnieniami letniej imprezy na plaży i dni spędzonych z książką, pyszną kawą, drinkami i ciastem na plaży, na ich platformie. Tego wieczora nie miałam ochoty na nic mocniejszego, ale kawa musiała być. I była. Z idealnie spienionym mlekiem, z syropem kokosowym, smakowała bardzo dobrze. Do tego miejsce samo w sobie też ma swój klimat. Duża antresola z widokiem na morze i barem z drinkami oraz druga sala, bardziej klubowa, z kolejnym barem i didżejką. Przytłumione światło, na ścianach wystawione ciekawe obrazy, wygodne kanapy. Po prostu lubię to miejsce. I polecam. Latem, w nocy, (zimą z resztą też) na szalone imprezy do białego rana przy wschodzie słońca, a zimową porą, właśnie na drinka i kawę.







Kolejnego dnia, przyszedł czas na podbój Sopotu. Tam znowu od rana, najpierw ochota na kawę. Szybki research w necie i padło na La Crema Cafe. Na samym szczycie Monciaka, przyjemna kawiarnia, w eleganckim, bardzo przyjemnym stylu. Na miejscu bardzo duży wybór moich ulubionych kaw „na wypasie”, także miałam w czym wybierać. Wybrałam Panna Cotta (13zł)- latte na podwójnym espresso, z białą czekoladą i syropem malinowym i (opcjonalnie, ale bez dopłaty) bitą śmietaną. Kawa super. Bardzo ładnie podana i równie smaczna. Miejsce przytulne i w fajnym klimacie. Urządzone w jasnej tonacji, przed południem było bardzo widne. Na miejscu był też spory wybór różnych słodkości- m.in. ciasta, pączki, a także zestawów śniadaniowych. Wszystko w przystępnych cenach. Kawałki ciast niestety mikre i nie miałam okazji ich spróbować, jednak serwowane tam pączki cieszyły się dużą popularnością. Świetna lokalizacja, powoduje, że polecam to miejsce zarówno na spokojne posiedzenie w lokalu, jak i na szybką kawę na miejscu lub na wynos.







Potem nadszedł czas na zjedzenie czegoś konkretniejszego. Po zrobieniu sobie niezłego spacerku w poszukiwaniu 3 Siostry, w pięknym słońcu, okazało się, że lokal jest jeszcze zamknięty. Szybkie rozeznanie w sytuacji i w sumie pod samym nosem miałam kolejny lokal- Fidel. Niewielki rum i tapas bar, z karaibską kuchnią, o bardzo ciekawym wystroju i klimacie. Menu ciekawe, dużo tapasów w przystępnych cenach, dania główne już w wyższych. Jednak wszystkie mięsne, rybne lub z owocami morza, na które tego dnia nie miałam ochoty. Więc z rozczarowaniem miałam już wychodzić, gdy po krótkiej rozmowie z Barmanem i Kucharzem, okazało się, że na lunch mają tego dnia krem z buraków ze świeżym ananasem i pierogi z kapustą i grzybami w cenie 19zł. Idealnie i dzięki temu zostałam. Jak wspominałam bar ma naprawdę świetny wystrój. Piękna, tego dnia słoneczna, antresola z widokiem na sam dolny rynek Monciaka. Nie mogło być lepiej. Chociaż w sumie mogło… Wystarczyło tylko, że na moim stole wylądował zestaw lunchowy, który sam w sobie, był już pięknie podany. Do tego jak smakował! Krem z buraka i świeżego ananasa totalnie zaskakiwał smakiem. Był pysznie kremowy i lekki, o delikatnie słodkim posmaku. Genialne i niebanalne połączenie. Także za zupę należą się naprawdę wielkie słowa uznania. Pierogi też były bardzo smaczne. Dobre ciasto, to podstawa, a to takie było. Farsz też w odpowiednich proporcjach kapusty i grzybów. Do tego kawałki grillowanego, świeżego ananasa i cebuli ciekawie komponowały się z daniem. Na koniec skusiłam się jeszcze na spróbowanie jednego z ich tapasów: czipsów z platana. Spodziewając się początkowo raczej słodkiego smaku, byłam mocno zdziwiona, że były one jednak lekko słone. Bardzo kruche, ciekawie doprawione. Jako przekąska idealne! Także wizytą w Fidel byłam naprawdę zachwycona. Tym bardziej, że obsługa też była bardzo pozytywna i pomocna. A za to daje zawsze duży plus :)








 |
To była akurat porcja degustacyjna. Całą miseczkę, wzięłam ze sobą na wynos :) |
Na dobicie się, nie mogłam odpuścić sobie jednak czegoś słodkiego. Więc koniec końców i tak wylądowałam w 3 Siostry. Z ciast mieli tam tego dnia tylko biszkopt z mascarpone (8zł), który zamówiłam. Kawałek wydawał się dość mały. Jednak jak się później okazało, po moim lunchu, ledwo go zjadłam, bo był baaaaaardzo sycący. Warstwa mascarpone była naprawdę pokaźna. Nie za słodka, nie za mdła. Biszkopt lekki. Zostałam uprzedzona, że jest to ciasto sprzed 2 dni, bo nowa dostawa ma przyjechać dopiero popołudniu. Dlatego jestem bardzo ciekawa jak smakowałoby na świeżo. Pewnie jeszcze lepiej.
Co do wnętrza, to pierwsze, co z pewnością, rzuca się tam w oczy, to jego aranżacja. Jest bardzo osobliwa, w dawnym stylu, ze starymi meblami i… butami poprzyklejanymi do sufitu. To nie do końca mój styl. Bo czułam się po prostu przytłoczona tym wszystkim dookoła. Domyślam się, że przy takiej ilości rzeczy ciężko jest też utrzymać czystość, co niestety było widać… Obsługa, tak samo jak miejsce, specyficzna. Więc jest to lokal zdecydowanie dla fanów takich klimatów. Ja do nich nie należę, więc trudno mi napisać coś więcej o tym miejscu. Jednak wiem jedno, ciasto, smakowało mi bardzo. Więc po kolejny kawałek, z pewnością wrócę przy kolejnej okazji :)






I tak też minął mi kolejny dzień w Trójmieście. Po pysznej kawie, bardzo zaskakującym lunchu i smacznym cieście, przyszła pora na powrót do Warszawy. Spędziłam te niepełne dwa dni w wielu ciekawych lokalach. Było pysznie, przyjemnie i ciekawie. Nadmorski klimat zdecydowanie sprzyjał mojemu dobremu samopoczuciu i wenie. Dzięki temu wyjazdowi mogłam odetchnąć trochę od warszawskiej codzienności i pobuszować po gdańskich i sopockich lokalach. Dlatego już nie mogę się doczekać kiedy taka okazja powtórzy się ponownie :)