Restauracja Banjaluka obchodziła niedawno swoje 15 urodziny. Po zmianie karty i licznych pysznie zapowiadających się daniach, w końcu udało mi się do niej wybrać. Jak było? Zdecydowanie pysznie… :)
Po zmianie lokalizacji i przeniesieniu się z ul. Puławskiej do Śródmieścia na ul. Szkolną 2/4, Banjaluka zaczęła kusić mnie coraz bardziej swoimi propozycjami lunchów udostępnianymi na Facebooku. Kolega świętował tam w zeszłym roku wieczór kawalerski. Gdy w Dzień Kobiet, wybrała się tam moja koleżanka i tylko potwierdziła mi, że jedzenie jest bardzo dobre, wiedziałam, że i ja muszę w końcu trafić do tej restauracji.
Pewnego niedzielnego wieczora, będąc umówiona ze znajomym (Mamo, Tato #tonierandka ;)), przeglądałam przewodnik- rabatownik Go-Out i trafiłam na Banjalukę. Wiedziałam, że będzie to dobra okazja, by w końcu się tam wybrać.
Po całym dniu na mieście, kawie i śniadaniu w porze lunchu w kawiarni Czytelnia na Żoliborzu (również polecam!:)), byłam już porządnie głodna. Na miejscu, tego niedzielnego wieczora ruch był umiarkowany. Gdy weszliśmy do środka od razu rzucił mi się w oczy dość ciemny, rozświetlony świecami, bardzo przyjemny wystrój. Na tamtejszej scenie występował zespół grający nastrojową muzykę. Usiedliśmy więc przy stoliku oddalonym od muzyków, by móc spokojnie porozmawiać. Jednak gdy podszedł do nas kelner, który delikatnie mówiąc, swoim zachowaniem nie zachęcał do pozostania na miejscu, postanowiliśmy zmienić stolik na jak najbardziej oddalony od poprzedniego. Zapowiadało się więc już od samego początku ciekawie. Ku naszej uldze okazało się, że na szczęście pan, który tym razem miał nas obsługiwać wiedział na czym powinna polegać praca kelnera.
Dostając więc menu, zaczęliśmy zastanawiać się co by tu wybrać. W karcie było mnóstwo pysznych propozycji. Jednak wybór o dziwo był szybki i prosty. Wiktor zdając się na mnie powierzył mi wybór swojego dania. Dlatego padło na sałatę SALATA SA SKAMPIMA (29,90) cukinia, krewetki, grzanki czosnkowe, kiełki słonecznika, sos z mango, czuszki i kolendry oraz CRNI RIZOTO (29,90), czyli czarne risotto z małżami i ośmiornicą, sepią, czerwoną cebulą i czosnkiem. Do picia wzięliśmy ciekawie zapowiadające się lemoniady po 12,90. Ja buraczano-jabłkową, Wiktor mango z pomarańczą. Tuż przed samym złożeniem zamówienia doszliśmy do wniosku, że skusimy się jeszcze na zupę. Wiktor wybrał RIBLJA CORBA (11,90), czyli zupę rybną z mulami i dorszem, a ja ZUPĘ DNIA (9,90), którą był tego dnia krem z szpinaku. Szykował się więc uczta smaków.
Rozmawiając i czekając na zamówienie, siedziało nam się na miejscu bardzo przyjemnie. Ciemne wnętrze nadawało bardzo przytulny klimat. Muzyka z początku odrobinę za głośna i energiczna zmieniła się na cichszą i bardziej nastrojową. A, że uwielbiam muzykę na żywo, to zaczynało być coraz lepiej.
A jeszcze lepiej było, gdy dostaliśmy w ramach przystawki marynowane warzywa (brokuł, kalafior, mini marchewki) i lemoniady. Warzywa były pyszne! Świetnie chrupiące, w niezwykle ciekawej w smaku marynacie. Idealnie zaostrzały smak i apetyt. Napoje, które dostaliśmy z kolei niewiele miały wspólnego z lemoniadami, ponieważ były to raczej soki z lodem. Smakowały jednak bardzo dobrze. Mój miks buraka z jabłkiem był bardzo ciekawy. Mango z pomarańczą Wiktora z kolei dość gęste i słodkie.
Czekaliśmy więc z niecierpliwością na nasze zupy. I warto było poczekać, bo obie były naprawdę przepyszne! Mój krem z szpinaku, idealnie doprawiony, ani trochę mdły. Z kolei zupa rybna Wiktora bardzo esencjonalna w smaku, również bardzo dobrze doprawiona i z naprawdę sporą ilością dorsza oraz dwiema muszlami. Lubię, gdy składników wymienionych w danym daniu nie trzeba szukać z lupą. i tu na szczęście nie trzeba było. Także pierwszy głód został nasycony i z tym większą ciekawością czekaliśmy na dania główne.
Dania główne, ze względu na sposób podania, były dla mnie dużym zaskoczeniem. Moja sałatka okazała się bowiem połówką cukinii z znajdującymi się w niej dodatkami. Smakowała bardzo dobrze. Krewetki były dobrze doprawione i mięsiste. Sos również zaskakiwał swoim smakiem. Także wszystko ciekawie komponowało się ze sobą. Brakowało mi w tym jednak sałaty, na którą miałam ochotę i na którą mocno liczyłam zamawiając właśnie takie danie z karty. Co do risotto, porcja ryżu wydawała się bardzo mała. Jak się jednak potem okazało w zupełności wystarczająca. Z mulami dookoła danie prezentowało się bardzo ciekawie. I w smaku było równie dobre. Żałuję jedynie, że kawałek podanej ośmiornicy nie był większy, bo smakował wybornie i mogłabym go jeść i jeść.
Szalejąc już do końca, mając ochotę na coś słodkiego, zdecydowaliśmy się zamówić jeszcze deser. Będąc już nieźle najedzeni, wiedzieliśmy, że jeden na spółkę, w zupełności wystarczy. Więc wybór był podwójnie trudny. Nie obyło się więc bez pomocy kelnera, który finalnie polecił nam CREMA DALMATINA (12,90zł), czyli mus czekoladowy z orzechami włoskimi. I tu napiszę tylko tyle. Nie sądziliśmy, że może być lepiej. A jednak mogło! Deser był tak pyszny, że przewyższał moje najśmielsze oczekiwania. Generalnie nie jestem wielką fanką czekolady. Ale smak i konsystencja tego deseru była tak pyszna, że zaczęłam żałować, że muszę się nim podzielić ;)))
Po zjedzeniu tylu pyszności, byliśmy naprawdę porządnie najedzeni. Wszystko było bardzo dobre, ciekawie podane i zaskakiwało smakiem. Do tego klimat restauracji sprzyjał wieczornemu relaksowi i pozytywnie nastrajał do rozpoczęcia kolejnego tygodnia. Także siedzieliśmy z Wiktorem na miejscu i oboje mogliśmy tylko potwierdzić, że był to dobry wybór.
Dodatkowo, tym razem muszę poświęcić odrębny akapit na obsługę kelnerką lokalu. Bo choć ta, przez postawę jednego z kelnerów, niemal nie wystraszyła nas na samym początku z lokalu, to przy drugim podejściu okazała się wzorowa! Sposób obsługi, zainteresowanie, doradzanie i nienachalne proponowanie różnych dań sprawiała, że czuliśmy się naprawdę idealnie zaopiekowani. I nie ukrywam, że taka obsługa jest jednym z czynników, dla których już nie mogę się doczekać kiedy będę miała okazję wrócić do Banjaluki. Tacy Kelnerzy dla restauracji to istny skarb! Cieszyliśmy się więc z Wiktorem, że jednak zostaliśmy :)
Dzięki kuponowi Go-Out za 3daniową ucztę (zupa, 2 danie, deser i gratisowa przystawka na spółkę), zapłaciliśmy 90,80. Bez niego suma wyniosłaby 119,7. Moim zdaniem zdecydowanie warto, bo wszystko było bardzo dobre.
Podsumowując mogę śmiało polecić Wam Banjalukę, na wiele okazji, jeśli lubicie ciekawe w smaku i sposobie podania dania. Nie przeszkadzają Wam ciemne lokale. Cenicie klimatyczne miejsca, które organizują koncerty dla swoich gości. My wychodziliśmy bardzo zadowoleni. Mam nadzieję, że je się tam wybierzecie, będziecie tak samo :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz